Smutek antycypacyjny: gdy osoba, z którą się umawiasz, nie jest już tą samą osobą, którą znałeś.

To historia, która porusza 11 milionów Francuzów, którzy dziś zajmują się opieką nad dziećmi.

Vincent Valinducq przedstawia poruszającą i piękną opowieść o tym, jak nieświadomie stał się ojcem swojej matki.

Nathalie Dupuis

Wszystko zaczęło się od drobnych, dziwnych sygnałów, na które 25-latek nie zwracał większej uwagi.

Pralka działająca bez detergentu, ziemniaki pozostawione na kuchence, nieodebrane spotkanie…

Vincent Valinducq, znany widzom francuskiego porannego programu „Télématin” na kanale France 2 ze swoich segmentów o zdrowiu, długo zwlekał z postawieniem prawidłowej diagnozy choroby swojej matki Nadine: choroby neurodegeneracyjnej związanej z chorobą  Alzheimera .

Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zmieni się jego codzienne życie, przemieniając się w czternastoletni maraton, podczas którego on i jego starszy brat zawiesili swoje życie, by opiekować się matką.

Na podstawie tego doświadczenia lekarz rodzinny napisał wnikliwą książkę „Je suis devenu le parent de mes parents” (wydawnictwo Stock). W niej rzuca światło na sytuację opiekunów, która obecnie dotyka prawie 11 milionów osób we Francji.

Kiedy spotykamy go pewnego jesiennego popołudnia w Paryżu, 42-latek o studenckiej powierzchowności ma ciepłe spojrzenie kogoś, kto przyzwyczaił się do stawiania innych ponad sobą. Zachowuje jedynie szczęśliwe wspomnienia z dzieciństwa w Hawrze. Jego ojciec, Denis, i dziadek byli robotnikami portowymi; matka, sprzedawczyni odzieży dziecięcej, przestała pracować, aby wychować jego i starszego o trzy lata brata Sébastiena. „Mieszkaliśmy w małym domu, który ojciec sam wyremontował. Moi rodzice pochodzili ze skromnej rodziny, ale niczego nam nie brakowało. Jedyną wartością, jaka liczyła się dla mojego ojca, była ciężka praca. Moja matka była prawdziwą kwoką , która odbierała nas ze szkoły, dbała o to, żebyśmy mieli butelkę wody miętowej i herbatniki BN na popołudniową przekąskę, nigdy nie pozwalała nam wychodzić bez porządnie wypastowanych butów i uwielbiała gotować nam pyszne posiłki”.

Nowy początek

Une fois son bac décroché, le jeune Vincent devient, comme tous les garçons de la famille, et notamment son frère, docker sur le port du Havre. « Je me souviens encore de mon premier jour, le samedi 14 octobre 1999. Il faisait un temps de chien et mon père, très fier, m’avait présenté à tous ses collègues. Je flottais dans mes chaussures et mon bleu de travail, j’avais un casque de travers sur la tête et des gants en cuir. Je me suis retrouvé avec une barre en fer entre les mains et, assez vite, à me demander ce que je faisais là. » Car, depuis l’école primaire, il n’a qu’une idée en tête : devenir médecin. Mais il se heurte aux convictions de son père, qui a intégré une forme de déterminisme social. « Pour lui, il n’y avait qu’un fils de médecin qui pouvait le devenir. » Vincent s’inscrit parallèlement à la fac de biologie et finit par trouver un emploi dans l’industrie pharma­ceutique. « J’allais très souvent à l’hôpital échanger avec des médecins et j’adorais cette odeur que beaucoup de gens détestent. À l’époque je ne loupais aucun épisode de la série “Urgences”. Un jour, j’ai décidé de tout plaquer, d’abandon­ner mon salaire et mon appartement à Paris pour commencer des études de médecine. »

À 23 ans, il repart de zéro, sans rien dire à ses potes, s’inscrit à la fac de Rouen, loue un petit studio et passe tous ses week­ends chez ses parents, chouchouté par sa maman. Il est en deuxième année de méde­cine lorsque les premiers signes de la maladie de sa mère appa­raissent. Nadine, jolie femme coquette, a alors la petite cinquantaine. « Elle passait la tête dans ma chambre pour me demander ce que je voulais pour dîner. Souvent. Trois ou quatre fois de suite. Cela m’agaçait. Surtout, je m’étonnais : lorsque je répondais “des œufs”, je me retrouvais avec une moussaka ou du jambon… » Il raconte aussi cette anecdote bouleversante : alors qu’il est en voiture avec elle, il lui fait remarquer qu’elle a oublié de se couper les ongles, puis sort faire une course. « Lorsque je suis revenu, elle avait trouvé dans la boîte à gants une sorte de clamp [une pince de chirurgie, ndlr] et s’était arraché deux ongles avec. Je m’en suis tellement voulu… »

Après des années d’errance, un neurologue pose enfin un diagnostic. « Un jour, j’ai reçu une lettre qui évoquait trois possibilités, et dans les trois cas il s’agis­ sait d’une maladie neurodégénérative. L’avenir était très sombre. » Leur père prend sa retraite de manière anticipée pour se dévouer entièrement à sa femme. Vincent et son frère se font la promesse tacite de ne jamais envoyer leur mère en institution. « J’ai mis ma vie entre parenthèses mais je n’avais pas d’autres options. Plus rien d’autre ne m’intéressait, je n’as­ pirais à aucune légèreté. Il n’était pas question de faire autre­ ment. » En 2015, Vincent termine son cursus et prête le serment d’Hippocrate devant ses parents. « Je tenais absolument à ce qu’ils soient présents pour ma soutenance de thèse qui traitait des infections sexuellement transmissibles. J’étais fier, mais je n’avais pas anticipé que mon directeur de thèse allait dire devant eux : “Très intéressant, votre passage sur la pénétration anale et l’éjaculation sans préservatif !” »

Un rôle précieux 

À 33 ans, Vincent réalise son rêve d’enfant, devenir médecin. Mais l’enfer ne fait que commencer à la maison. Car, petit à petit, Nadine perd en autonomie et requiert de plus en plus d’attention. Dans son livre, Vincent s’attache à décrire l’évo­lution insidieuse de la maladie. Ce moment où sa mère ne peut lacer ses chaussures, ses premières difficultés pour marcher, se laver, manger, la fourchette bientôt remplacée par une petite cuillère, puis, à la toute fin, par une seringue. Sans jamais s’apitoyer, Vincent n’élude rien des difficultés, de la fatigue et du stress avec lesquels il s’habitue à vivre. « Chaque nuit, même lorsque je n’étais pas auprès d’elle, je me réveillais et je vérifiais que je n’avais pas de messages. J’étais épuisé, et surtout je me sentais très seul. J’ai fini par consulter une psy, qui a été d’un soutien sans faille, à laquelle je racontais les déboires de ma vie privée. Elle a débusqué l’arbre qui cachait la forêt. La réalité, c’est que j’avais une maman qui était malade et que j’étais devenu le parent de mes parents. »

Do udręki dochodził niewyobrażalny smutek bezradnego obserwowania przemiany matki, która stawała się coraz bardziej nieobecna, coraz bardziej odległa, coraz bardziej umniejszana. „To się nazywa żałoba antycypacyjna i jest charakterystyczne dla chorób neurodegeneracyjnych. Musisz zaakceptować, że osoba, którą masz przed sobą, nie jest już tą, którą znałeś. Utrata rodziców to utrata części siebie. Tylko ona mogła mi przypomnieć o głupich rzeczach, które robiłem w dzieciństwie…” Nadine zmarła we śnie 21 kwietnia 2022 roku w wieku 64 lat. „Następnego dnia zdałam sobie sprawę, że wszystko kręciło się wokół niej przez ostatnie czternaście lat. Po raz pierwszy od dawna usłyszałam śpiew ptaków w ogrodzie”. Denis, ich ojciec, wyczerpany latami kapłaństwa, dołączył do niej półtora miesiąca później. „Stracił sens życia. Jedyne, co sobie powtarzam, to to, że nic nie zdoła rozdzielić moich rodziców na długo”.

Utrata obojga rodziców w tak krótkim czasie ostatecznie wyczerpała jego ostatnie rezerwy sił. „Przeżyłem to bardzo ciężko i szukałem pomocy. Rozumiem tych, którzy decydują się na wysłanie bliskiej osoby do specjalistycznej placówki i należy ich zachęcać do pozbycia się poczucia winy. Ale niczego nie żałuję. Nie zniósłbym jej śmierci nigdzie indziej niż w domu”. Dziś Vincent czuje, że ma misję: pomagać opiekunom, którzy według prognoz do 2030 roku będą stanowić co czwartą francuską siłę roboczą. W końcu pozwala sobie na odrobinę luzu. Ale jeszcze nie całkowicie się od niego uwolnił. Nadal czasami sprawdza telefon w nocy, żeby upewnić się, że nie ma żadnych wiadomości.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *