Zeznanie: „Nie mam żadnej orientacji seksualnej i akceptuję ją!”

Uprawianie miłości, życie w związku partnerskim czy zakładanie rodziny nigdy jej nie interesowało.

42-letnia Mélanie Fazi, powieściopisarka fantasy i tłumaczka, nigdy świadomie nie odrzuciła seksu i miłości: po prostu zdecydowała się zaakceptować głęboką tożsamość, która ją zdominowała.

Mélanie Fazi opowiada o swojej długiej drodze do samoakceptacji w książce-spowiedniku „My, którzy nie istniejemy” (Dystopia Publishing).

Ta odmienność sprawia, że w oczach innych wydaje się dziwna i nieuchwytna.

Inni odczuli stratę razem ze mną.

„Jako mała dziewczynka nie rozumiałam, dlaczego historie, które czytałam, były tak pełne historii miłosnych. Dlaczego szczęście księżniczek koniecznie wiązało się z poślubieniem książąt i posiadaniem mnóstwa dzieci. Dla mnie było tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia w życiu! Jako nastolatka, to, co kiedyś było oderwaniem od innych, nagle stało się bolesne. Podczas gdy nastolatki wokół mnie były pobudzone swoimi impulsami, wpatrując się w siebie z gwiazdami w oczach, szukając się nawzajem i krążąc wokół siebie, ja pozostawałam całkowicie nietknięta tymi małymi gierkami. Nie rozumiałam ich; wszystko to było dla mnie odległą i intrygującą abstrakcją. Często uważałam je wręcz za groteskowe, ale starałam się nie mówić o tym otwarcie.

Osobiście nie czułam żadnej straty… ale inni tak. Moje przyjaciółki namawiały mnie, żebym się ustawiła: „Ale na pewno jest chłopak, którego uważasz za atrakcyjnego, na pewno!”. Cóż, nie… Widziałam w ich oczach ich rozczarowanie, ich niezrozumienie. Od tamtej pory zaczęłam Mieć wątpliwości, mówić sobie, że może mam problem i że nie jestem normalna. Skoro każdy człowiek powinien posiadać to uniwersalne i naturalne pragnienie znalezienia partnera, stworzenia związku, założenia rodziny lub przeżycia seksualnych przygód, dlaczego nie ja? Dlaczego to, co najzwyklejsze i najbardziej wspólne na świecie, mnie zawiodło?

Dyskryminacja, dyskretna, ale podstępna

Im więcej lat mijało, tym trudniej było mi znieść moją odmienność. Mając ponad 20 lat, nigdy nie uprawiałam seksu, nigdy nie miałam chłopaka ani dziewczyny. Oczywiście nikt mnie z tego powodu nie obrażał ani nie narażał na przemoc. Ale dyskryminacja była wciąż bardzo obecna w moim codziennym życiu, dyskretna, ale podstępna. Kiedy wszystkie książki, filmy i piosenki nieustannie przypominają nam, że poszukiwanie „bratniej duszy” to wielka historia naszego życia. Jak mogłabym nie czuć się odrzucona? Marnowałam mnóstwo energii, unikając rozmów (tak wielu!) o miłości i seksie, gdzie prędzej czy później ludzie szukają mnie, by wyrazić swoją opinię i podzielić się swoimi doświadczeniami. Czułam się okropnie, kiedy Ludzie, którym się zwierzałam, czasami odpowiadali, nie do końca mnie rozumiejąc: „Zobaczysz, to się odblokuje, kiedy spotkasz prawdziwą miłość!”.

Ponieważ wszyscy, łącznie ze mną, wydawali się myśleć, że „utknęłam”, poszłam do psychoanalityka. Aby zrozumieć, spróbować znieść tę słynną blokadę i wreszcie móc żyć jak wszyscy. Aby nie musieć się już ciągle usprawiedliwiać i ukrywać wstydliwego sekretu, uciec od natarczywych pytań, które coraz bardziej odbierałam jako upokarzające, zwłaszcza tych od ginekologa, dotyczących mojej aktywności seksualnej czy antykoncepcji. Latami szukałam odpowiedzi na kanapie, bez żadnego odkrycia. W tamtym czasie byłam w pełnym miłości i seksu związku – moim jedynym na randce – bez mieszkania pod jednym dachem, bez widywania się tak często, jak inne pary. Ale ten związek nie wypalił. Po rozstaniu wróciłam do bycia singielką, jak w wygodnym, starym garniturze. Z potwierdzeniem, że to nie dla mnie.

„Masz prawo być taka”… Słowa, które mnie wyzwoliły.

Prawdopodobnie dlatego, że miałam Wyczerpałam się, walcząc z tym, co czułam głęboko w sobie, moje lata trzydzieste naznaczone były dla mnie strasznym kryzysem. Depresja, wypalenie… Nie wiem, jak to dokładnie nazwać, ale rymowało się z załamaniem. Spotkałam wtedy terapeutkę, która zasugerowała mi nowy sposób pracy nad sobą: przestać szukać przyczyny tak zwanego „problemu”, przestać porównywać się z innymi i normami, ale żyć zgodnie z tym, co wydawało mi się najbardziej naturalne i to zaakceptować. Co za ulga! Chociaż zawsze powtarzano mi: „Nie możesz taka być, nikt taki nie jest”, powiedziała mi, że mam prawo taka być, że nie muszę się zmieniać.

Pobudzona zrozumieniem tej terapeutki – na które nie śmiałam już nawet liczyć! – poczułam potrzebę ujawnienia się, wyjaśnienia mojej odmienności głośno i wyraźnie innym. Nie mogłam dłużej znieść milczenia; to musiało się stać.Tak jakby. Dokonałam więc swoistego „coming outu”, pisząc najpierw post na blogu, a potem książkę. Oczywiście miałam nadzieję, że te teksty, wrzucone jak butelka do morza, przemówią do innych ludzi. Ale nie doceniłam skali reakcji, jakie wywołały. Otrzymałam fale życzliwości i empatii, wyrazy przyjaźni, a także zwierzenia od „ludzi takich jak ja”, dzięki którym poczułam się o wiele mniej odizolowana.

Wciąż brakuje mi etykiety.

Od tamtej pory poczułam się o wiele bardziej komfortowo z tym, kim jestem. W wieku 42 lat mieszkam sama z kotem, i co z tego? Chociaż niektórzy postrzegają mnie jako śmieszny stereotyp zgorzkniałej i przygnębionej singielki, żyję życiem, które mi odpowiada. Samotność, brak związku i seksualność nie sprawiają mi żadnego cierpienia, wręcz przeciwnie. Tylko ta konfiguracja przynosi mi dobrostan; znajduję w niej największą wolność i formę spokoju. W imię czego miałabym się z tego wycofywać? Wciąż brakuje mi „etykiety”: jednoznacznego określenia, które mogłoby określić, kim jestem i przypisać mnie do jakiejś grupy. Ale żadna z nich mi nie odpowiada. „Abstynent” zbyt mocno trąci deprywacją i frustracją. „Aseksualny” nie uwzględnia w wystarczającym stopniu mojej absolutnej odmienności w odniesieniu do idei pary. Może kiedyś ją znajdę…

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *